Na horyzoncie pojawiły się ciemno – granatowe chmury. Zaczęło przeraźliwie mocno wiać – zanosi się na deszcz, jakby powiedział Kubuś Puchatek. Ale nie, zanosiło się na burzę. Najwyższa pora więc wracać do domu. Idę szybko, na szczęście wpatrując się w chodnik i nagle… poskoczyłam i krzyknęłam (ciii, nikt nie słyszał). Na chodniku był wąż (mały, ale wciąż wąż to wąż). Kobieta, widząc mysz podskakuje i piszczy, a ja zobaczyłam węża, więc chyba mi wolno 😉
Po chwil ochłonęłam. Zaraz rozpęta się tu burza, ale nie mogę przegapić takiej okazji. Przecież nie mam w swojej kolekcji zdjęć zaskrońca! Teraz szybka powtórka lekcji z biologii. Pamiętam tyle “w Polsce mamy jednego jadowitego węza”. Hmmm… ale czy to było o zaskrońcu? Wieje coraz mocniej, czarne chmury nade mną, zaskroniec przede mną. Wyciągam z torebki aparat. Oczywiście, jak to w mieście, nawet w perspektywie zbliżającej się burzy, człowiek nie może być na ulicy sam. Zaraz zatrzymała się obok mnie jakaś grupka młodych chłopców: “o, patrzcie, jaszczurka!”
– To wąż! – mówię przez zaciśnięte zęby z miną “idźcie mi stąd!”
Koniec końców, wyszło niewiele… Po prostu… zdygałam….