Zbrojec dwuzębny (Picromerus bidens) na pierwszy rzut oka bardzo przypomina dużo częściej spotykanego wtyka straszyka. Podobieństwo jest jednak tylko pozorne, ponieważ pluskwiaki te należą do dwóch różnych rodzin. Zbrojec dwuzębny to reprezentant tarczówkowatych, natomias wtyk straszyk należy do rodziny wtykowatych.
Nasz bohater jest nieznacznie mniejszy od wymienionego wyżej wtyka straszyka. Długość jego ciała waha się od 11 do 14 mm. Występuje na terenie Europy i północnej Azji. Postać dorosłą spotkać można od czerwca.
Niewyróżniające się kolorystycznie ubarwienie sprawia, że owada tego trudno zauważyć. W wyglądzie jest jednak coś, co przyciąga uwagę – to charakterystyczne przedplecze zakończone po bokach swego rodzaju kolcem, przypominającym również ząb (stąd nazwa dwuzębny).
Ponieważ szybkość nie jest dobrą stroną naszego pluskwiaka, w sytuacji zagrożenia wydziela charakterystyczny zapach, odstraszający potencjalnego napastnika.
Zbrojec, przedstawiony na zdjęciu poniżej, stracił niestety jedną parę czułków. Czy mu odrosną? Na pewno miałby na to dużą szansę, gdyby przechodził w przyszłości linienie.
Zbrojec dwuzębny kryje w sobie jeszcze jedną tajemnicę. Jako jeden z nielicznych przedstawicieli krajowych tarczówkowatych jest drapieżnikiem, który wyspecjalizował się w polowaniu na inne owady. Jego przysmakiem są miękkie gąsienice, z których za pomocą swojej długiej kłujki, wysysa soki. Niewątpliwie jest więc bardzo pożytecznym owadem, pomagającym ogrodnikom w zwalczaniu żarłocznych gąsienic.
Kopulujące pary (złączone za sobą tyłami) można zaobserwować pod koniec lata i na jesieni. Zimują najprawdopodobniej tylko osobniki dorosłe.
Spotkany przeze mnie zbrojec dwuzębny to samica, o czy świadczy pękaty odwłok.
Trzmiel żyje w kolonii, której liczebność wynosi do 100 osobników. Życie trzmieli przypomina nieco życie pszczół. Są bardzo wydajnymi zapylaczami, w ciągu dnia otwierają kilka tysięcy kwiatów. Potrafią zapylać rośliny niedostępne dla pszczół.
Samica matka swoje gniazdo buduje w woskowy garnuszek, do którego znosi nektar z kwiatów. Następnie buduje z wosku komórkę, gdzie składa jaja, które ogrzewa ciepłem własnego ciała.
Z jaj składanych od początku wiosny do połowy lata lęgną się robotnice pomagające matce w rozbudowie gniazda i spełniające w nim wszystkie funkcje opiekuńcze. Od sierpnia lęgną się samce, które odżywiają się pyłkiem kwiatowym, a na końcu młode samice. Jesienią robotnice, samce, a także stare samice giną, zaś młode samice zimują i wiosną zakładają własne rody.
Ciekawostka:
Trzmiele są wykorzystywane również do zapylania roślin w szklarniach, w tym celu można kupić trzmiele w specjalnych firmach. Jednak jest to zagrożenie dla lokalnej fauny trzmieli, ponieważ sprowadzane trzmiele pochodzą z obcych krajów np. Holandii i mają mniejsze możliwości przeżycia polskiej zimy.
Poniżej zdjęcie zrobione w czerwcu przedstawiające zapewne robotnicę trzmiela.
Jest to trzmiel ziemny, który tworzy niewielkie sezonowe gniazda pod ziemią lub pod kamieniami, w których bytuje nie więcej niż kilkaset osobników.
Dodaję zdjęcie zrobione z końcem sierpnia. Czy jest to młody, zapracowany samiec, który w swoim krótkim życiu nie doczeka już wiosny?
Gatunek ten to najprawdopodobniej trzmiel wielobarwny. Gniazduje w ziemi.
Pierwsze zdjęcie trzmiela robione było cyfrowym aparatem fotograficznym, drugie cyfrową lustrzanką. Trudno się nie zgodzić, że kolorystyka i plastyka drugiego zdjęcia jest dużo lepsza.
Modraszek ikar (Polyommatus icarus) to jeden z najpospolitszych modraszków. W moich okolicach, południowej Polski, występuje więcej modraszków tego gatunku niż jakichkolwiek innych motyli (nawet słynne bielinki nie występują tak licznie).
Modraszek ikar, to malutki motyl (rozpiętość skrzydeł: 25-32 mm), ale dzięki temu i bardzo urokliwy.
Występują dwa pokolenia imago w roku: pierwsze od końca maja do końca czerwca, drugie od połowy lipca do połowy września. W środkowej Europie gatunek ten może dawać nawet 3 pokolenia rocznie.
W swoich okolicach południowej Polski (Kraków), obserwowałam jeszcze pod koniec września kopulujące pary, które były najprawdopodobniej trzecim pokoleniem tego motyla. Więcej informacji tutaj
Modraszek ikar charakteryzuje się wyraźnym dymorfizmem płciowym.
Samce mają górną powierzchnię skrzydeł intensywnie błękitną o fioletowym odcieniu, z ciemnym brzegiem i jasnymi strzępinami:
.
Samice są brunatne ze zmienną domieszką błękitu; wzdłuż brzegów widoczne czerwonożółte plamki.
U obu płci na spodzie skrzydeł widoczne są plamki wzdłuż brzegów oraz w centralnej części skrzydła. U samców w nasadowej części spodnich skrzydeł często występuje nalot zielononiebieskich, metalicznie połyskujących łusek.
U samicy niebieski nalot, w nasadowej części spodnich skrzydeł, jest dużo mniej widoczny
Modraszek ikar lata do połowy września, ale jeszcze w tym miesiącu można zaobserwować kopulujące pary (możliwe, że jest to trzecie pokolenie tych motyli).
Samice składają jaja pojedynczo na kwiatach, pąkach lub liściach roślin pokarmowych. Gąsienice przepoczwarczają się zwykle na ziemi pod roślinami pokarmowymi.
Modraszek ikar żywi się komonicą pospolitą, komonicą błotną, koniczyną i wyką. Motyle noce spędzają na kwiatach i trawach siedząc głową w dół.
Jest sobota, 25 sierpnia, godzina 7.45. Wreszcie wyjechaliśmy! Oczywiście z małym poślizgiem i oczywiście to mi się oberwało, że nie spakowałam wszystkiego wczoraj. Faktycznie mogłam, ale taki ze mnie już leń.
Pogoda kiepska, same chmury. Gdzie to zapowiadane słońce? No cóż, ważne, że mamy kurtki.
Na ostatnich oparach gazu i benzyny dojeżdżamy do stacji. Jak ja lubię takie emocje, kiedy samochód nagle traci moc i już wydaje się, że stanie na środku skrzyżowania. Oczywiście wytłumaczenie jak zawsze jest i jak zawsze niezawodne: “Myślałem, że (…)” Profilaktycznie bierzemy 5 litrów do kanistra i jedziemy dalej. Już niedaleko i w dodatku zaczyna się przejaśniać.
W Zakopanem pogoda piękna, a że to sierpniowa sobota to i ludzi pełno. Zaczynają się pierwsze koszty – za całodzienny postój samochodu 12 zł i za WC 2 zł, a jakże! W końcu jesteśmy w górskim kurorcie!
Busem podjeżdżamy do Kuźnic – jest to tańsza opcja, pakiet VIP to podjechanie dorożką.
Zaraz po wyjściu z busa zaczepia nas babka z ofertą biletu na wjazd kolejką na Kasprowy Wierch. Bilet zapewne sporo droższy, niż ten kupiony w kasie, ale w kolejce stać nie trzeba! Bo tu, stanie w kolejce po bilet liczy się w godzinach.
Oczywiście dziękujemy, idziemy na nogach.
Wchodzimy do Tatrzńskiego Parku Narodowego. Bileciki trzeba kupić, no niech tam. Turystów mają dużo, to dziwić się nie ma czego…
Maszerujemy w czwórkę, a im jesteśmy wyżej, tym wzbudzamy większy entuzjazm i podziw: “No takie małe, a podchodzą!” Sama tym zachwytom się trochę dziwię. Bo nic dziwnego według mnie nie ma w tym, że trzyletnie dziecko ma w sobie wystarczająco dużo energii, żeby sporo przejść. Dziwne jest to, kiedy dziecko w wieku trzech lat wożone jest wszędzie w wózku…
No, ale przejdźmy wreszcie do zdjęć! Pierwszy widok i pierwsza zachęta, żeby iść dalej i wyżej…
Z początku idziemy przez las. Drogę wyścielają wielkie głazy, po których łatwo wcale się nie idzie, szczególnie dla małych nóżek. Pomocna dłoń mamy czy taty jest tu nieodzowna.
Tatrzański Park Narodowy w przeważającej części objęty jest ochroną ścisłą. Prowadzi się tu jednak wycinkę drzew, można również natknąć się na taką “historyczną wycinkę”: zapomnianą, zostawioną, ale na pewno z klimatem 😉
Odpoczywać oczywiście trzeba, pić oczywiście też i to dużo. Jest za to trochę więcej czasu, żeby porobić zdjęcia 😉
Z lasu wreszcie wyszliśmy, teraz tylko piękne widoki! I tu jeden minus…razem z nami idzie cała masa ludzi!
Część idzie z piwem i marzy tylko o dotarciu do Schroniska Murowaniec, gdzie będzie można kupić kolejne piwo. Część idzie i wzdycha, że to tak wysoko… Ach tłumy, tłumy. Brakuje spokoju, brakuje pojedyńczo spotykanych prawdziwych turystów, których wita się pozdrowieniem: “Dzień dobry!”
Wokół nas góry porośnięte lasem świerkowym. Nie jesteśmy jeszcze bardzo wysoko.
W jednym miejscu obserwujemy wiatrołom – efekt przechodzenia silnego wiatru, czy może nawet przejścia tornada.
Widoki zachęcają coraz bardziej – przed nami Giewont. Ale na Giewont następnym razem 🙂
W Tatrach jest bardzo dużo jaskiń. Część z nich oznaczona jest na mapie, a spora część służy pewno niedźwiedziom w czasie zimy 😉
Kierujemy się do Schroniska Murowaniec. Niektóre mijane stoki wyglądają dość dziwnie. Nie porastają je świerkowe lasy, ale tylko gdzieniegdzie kosodrzewina. Miejscami wynurzają się również gołe skały.
W dole widoczna alternatywna droga prowadząca do Murowańca.
A za nami rozsiane domki i pola.
Zaczynają się łyse szczyty…
Na wysokości, na której się znajdujemy jest jeszcze wciąż zielono i kolorowo.
U podnóża gór stara bacówka. Pięknie wygląda obsiana dookoła kwiatami.
Wreszcie docieramy do Schroniska Murowaniec na Hali Gąsienicowej.
Wyciągam konserwę. Ach, tutaj smakuje pysznie!
Patrzę z pogardą na ludzi rozwalonych na ławkach i pijących tu piwo. To nie to do czego przyjechałam, to nie ta wysokość! Jesteśmy 1514 m n.p.m. Za nisko! Z Murowańca jest godzina drogi na Kasprowy Wierch. Szczyt, na który prowadzi kolejka górska. Zdaję sobie sprawę, że połowa tutejszych biesiadników to ludzie, którzy korzystają w tą i z powrotem z kolejki… A i tak pewno są z siebie dumni… w końcu przyjechali w Tatry!
Jedzenie umilają nam zięby, kuszone okruchami chleba.
Jedząc, zastanawiamy się nad dalszą trasą. Wybór pada na Kasprowy Wierch. Jeśli damy radę i wyrobimy się w czasie, zejdziemy z niego o własnych siłach. Jeśli okaże się, że jest inaczej zawsze pozostaje kolejka…
Niedaleko za Murowańcem natykamy się na mały stawik, do którego prowadzi strumyk, mający zapewne niedaleko swoje źródło.
Dzieci takiej okazji nie przepuszczą! Przynajmniej ręce zamoczony być muszą!
Po krótkiej przerwie idziemy dalej. Mamy teraz dobry widok na Kościelec. To ten szczyt po lewej stronie. Na zbliżeniu można zobaczyć ludzi na szczycie i tych wspinających się na górę.
W Tatrach można spotkać między innymi: niedźwiedzie, wilki, świstaki, kruki no i kozice, widoczne na kolejnym zdjęciu na samym szczycie.
Obracamy się za siebie…
Na tej wysokości jest już wyraźnie zimno, a do tego słoneczko gdzieś się schowało… Podczas krótkiego postoju przegryzamy batona. Mijający nas ludzie zagadują do dzieci, podziwiając ich wytrzymałość.
Jest słoneczko! Pięknie oświetla mijane przez nas szczyty.
Dotarliśmy na Suchą Przełęcz 1950 m n.p.m. Jesteśmy na granicy polsko – słowackiej. Stąd już rzut beretem na Kasprowy Wierch. Dzieci niestety zamieniły się na chwilę w kaczki 😉
Na górze obcasiki, klapeczki, dzieci w wózkach i ogólnie rzecz biorąc rewia mody. Czy ja jestem na Floriańskiej czy w Tatrach?
Wjazd kolejką na Kasprowy Wierch to koszt 39 zł, ale kupując od razu bilet na wjazd i zjazd zapłacimy tylko 10 zł więcej. Stąd te całe tłumy… A i para młoda na sesję przyjechała (są widoczni na tarasie).
Zimą Kasprowy przyciąga narciarzy i snowboardzistów. Teraz sezonu nie ma i wyciąg krzesełkowy zastygł w bezruchu…
Widoki…
Widoki… industrialne
W tle Tatry Słowackie.
Podejście na Kasprowy Wierch.
Pora na formalne zdjęcie – Kasprowy Wierch 1988 m n.p.m. zdobyty!
I jeszcze jeden widoczek. Szczytami biegnie granica polsko – słowacka.
Kasprowy Wierch…
Fajnie byłoby tu być o zachodzie słońca…
Tymczasem dochodzi już 17ta. My żegnamy się z Kasprowym i zjeżdżamy kolejką. Dzieci dały radę wejść, ale na pierwszy raz wystarczy. A w końcu kolejką też raz w życiu przejechać się można. Dobrze, że kolejki do kolejki nie ma 😉
Żeby nie było tak dobrze, tym razem nie korzystamy z usług busiarzy i trasę Kuźnica – Zakopane (niecałe 2 km) pokonujemy na piechotę.
Podsumowując: wyszliśmy z Kuźnic, przez Boczań na Halę Gąsienicową a stamtąd na Kasprowy Wierch. Trasa liczyła 8 km, 1 km przewyższenia, ~6h drogi (na górę). Z Kasprowego zjechaliśmy kolejką i do Zakopanego z Kuźnicy dotarliśmy na piechotę (ale było z górki).
Koszty wycieczki: prawie stówa + paliwo.
Powrotna trasa Zakopane – Kraków pokonana w 1,5h. Dzieci jak zasnęły w samochodzie, tak obudziły się następnego dnia rano, jakże by inaczej!
Ogólne wrażenia: super, ale mogłoby być mniej ludzi.
Ostatnio mój krzyżak zachowywał się dziwnie. Zamiast siedzieć na środku pajęczyny, tkwił pod liściem, zaszyty paroma nićmi sieci. Pajęczyna została zdemontowana. A on siedział i siedział pod tym liściem… Pogoda piękna, w sam raz żeby zwabiać muszki to lśniącej w słońcu pajęczyny. Ale nie, on wolał pod liściem.
Zaczęłam się martwić. Może chory? Może pory roku mu się pomieszały i myśli, że już zima idzie?
Trzeciego dnia, nieudolnie próbowałam mu podrzucić komara. Ale, że pajęczyny porządniej rozłożonej nie było, owad w sieć się nie złapał więc zrezygnowałam z dalszych prób ingerencji.
I w końcu stało się! Mój krzyżak ogrodowy przechodzi linienie!
Robi to wisząc na pajęczej nici głową w dół.
Sam proces “wychodzenia” ze starej, ciasnej skóry był zadziwiająco krótki. Krótki na tyle, że nie zdążyłam rozstawić się z aparatem aby uwiecznić momentu ponownych narodzin. Udało mi się, na szczęście, zrobić parę zdjęć krótko po tym, jak krzyżak opuścił już swoją wylinkę. Wisiał tak jeszcze chwilę na jednej nitce i prostował nogi, uczył się władać nowym ciałem.
krzyżak przechodzi linienie
Kiedy nogi zaczęły być wreszcie posłuszne, wyrzucił wiszącą nad nim wylinkę i wrócił pod liść. Siedział tam przez cały dzień. Zapewne nowa skóra potrzebowała czasu, żeby stwardnieć.
krzyżak świeżo po linieniu
Wyrzuconej wylince nie omieszkałam zrobić paru zdjęć.
Parametry zdjęcia: f/16, czas 1/10s, ISO 100. Obiektyw dodatkowo z jednym pierścieniem (21 mm). Rzeczywisty rozmiar wylinki to ok 5mm. Jak na zdjęcie “studyjne” zabrakło trochę światła.
wylinka krzyżaka
Następnego dnia krzyżak w nowej, odmienionej formie, czekał na środku skonstruowanej przez noc pajęczyny. Szybko dostał ode mnie śniadanie i szybko się z nim uporał. W końcu teraz apetyt ma jeszcze większy!
Informacje o krzyżaku ogrodowym
Pozostałe informacje o krzyżaku znajdują się we wcześniejszym wpisie. Zapraszam!
Ślinik luzytański to gatunek lądowego, nagiego ślimaka płucodysznego z rodziny ślinikowatych (Arionidae). Dorosły ślinik luzytański ma ciało o długości 7–15 cm. Jest wszystkożerny – żywi się głównie różnymi rodzajami roślin, ale także rozkładającą się materią organiczną i padliną. W jednym sezonie może złożyć do 400 jaj. Nic więc dziwnego, że bardzo szybko się rozprzestrzenia i jest zaliczany do 100 najbardziej inwazyjnych gatunków w Europie.
Ślimaki bezskorupkowe nie wzbudzają mojej sympatii. Są oślizgłe a w pochmurne dni wychodzą masowo na chodniki. Na samą myśl o nadepnięciu na tego ślimaka ciarki mnie przechodzą, brrr.
Ogrodnicy dobrego słowa o tym ślimaku też powiedzieć nie mogą. Gatunek ten powoduje ogromne szkody w uprawach – objada po kolei pojedyncze warzywa kapustne.
Ale żeby trochę złą passę odstraszyć, zacznę od najprzyjemniejszego zdjęcia. Zdjęcia, na którym ślinik luzytański chowa się przestraszony. Skorupy nie ma, zasłania się więc własnym ciałem.
Ślinik luzytański
Ślinik luzytański jest wszystkożerny. Oto posiłek wegetariański. Smaczny i zdrowy liść przychodnikowy:
Ślinik luzytański
Ślinik luzytański nie cieszy się dobrą opinią również za jego zamiłowanie do padliny. W zasadzie, ponieważ padlina nie kojarzy się dobrze, każde zwierze żywiące się nią, wzbudza niemiłe emocje. No cóż, ale ktoś ten świat z brudów oczyścić musi. Ślinik luzytański znajduje się w tej roli wyśmienicie. Zwłaszcza, jeśli chodzi o wyczyszczenie chodnika z padłego członka rodziny… A jak to skończy się dla niego? Niewątpliwie, dużo ryzykuje… Ale najwyraźniej ślinik luzytański nie wie co to strach!
Zdjęcie niezbyt miłe, no cóż, taka dziennikarska powinność 😉
Triodia sylvina smacznie sobie spała na ścianie mojego bloku. W dzień motyle nocne najłatwiej zaobserwować kiedy śpią. Mają wtedy złożone skrzydła, ale przynajmniej siedzą nieruchomo 🙂
Więcej o Triodia sylvina można przeczytać tutaj.
(Większy rozmiar zdjęcie można uzyskać klikając w nie, a następnie w napis na górze z informacją o rozdzielczości zdjęcia).
Na zdjęciu samiec.
Triodia sylvina
Triodia sylvina jest wyraźnie włochata i grubiutka. Ma również lekko pierzaste czułki.
Triodia sylvina
Ćmy, motyle nocne (Heterocera) to grupa motyli z reguły prowadząca nocny tryb życia. Z reguły, ponieważ podział na motyle dzienne i nocne jest sztuczny i nie odzwierciedla historii ewolucyjnej motyli.
Nieliczne motyle dzienne, ale ogromna większość ciem, wykazują aktywność w nocy, o świcie albo o zmierzchu.
Motyle nocne różnią się jednak dość zasadniczo od motyli dziennych. Główne różnice to:
– czułki – motyle dzienne posiadają cienkie, proste czułki zakończone wyraźną buławką, motyle nocne natomiast buławy nie posiadają, czułki samców są za to często pierzaste (dzięki temu lepiej odbierają feromony wysyłane przez samice),
– ubarwienie – skrzydła ciem są często w odcieniach brązu, szarości, bieli lub czerni, często ze skomplikowanymi wzorami służącymi jako kamuflaż; motyle dzienne posiadają na ogół jaskrawo ubarwione skrzydła,
– trzymanie skrzydeł – motyle nocne odpoczywają ze skrzydłami rozłożonymi na boki lub złożonymi dachówkowato, motyle dzienne najczęściej składają skrzydła pionowo nad ciałem,
– wielkość i owłosienie – motyle nocne, w przeciwieńswie do dziennych, są grubsze i bardziej włochate
Krzyżak ogrodowy i jego hodowla na balkonie w pomidorach.
Krzyżak na drugie piętro balkonu dostał się sam. Chyba mu się podoba, bo kolejne pajęczyny powstają pomiędzy krzakami pomidorów.
Pająk ten to samica, ochrzczona jako Pomisia.
Pierwsza zdobycz, zdjęcie zrobione 27 lipca 2012.
krzyżak ogrodowy
Ostatnio dużo padało i już myślałam, że po ostatnich deszczach krzyżak ogrodowy przepadł bez śladu, ale dziś zobaczyłam go znów. To już jego trzecia pajęczyna powstała w moich pomidorach. Obawiam się tylko o niego bo dawno niczego nie jadł i gorączkowo zastanawiam się co mojemu maleństwu do sieci wrzucić. Raz próbowałam z muchą, ale była za duża i tylko podziurawiła mu sieć 🙁
Dziś strasznie wiało i pajęczyna bez przerwy na wietrze powiewała, do tego silne słońce, ale mój pomidorowy krzyżak ogrodowy uwieczniony po raz kolejny.
krzyżak ogrodowy o imieniu Pomiś
Zdjęcie nie jest najlepsze, ale cieszę się, że udało mi się uchwycić nogogłaszczki krzyżaka – to te malutkie nóżki, których pająk używa do manipulowania zdobyczą, podczas jej wysysania, służą również do rozdrabniania pokarmu oraz jako narządy dotykowe.
na zbliżeniu – dobrze widoczne nogogłaszczki
Jak już pisałam wyżej, mój krzyżak ogrodowy to samiczka (dzięki vitoos) bo nie ma pęcherzyków na końcach nogogłaszczków, w których samiec trzyma nasienie. Jeśli to samiczka ma możliwość dorosnąć do rozmiaru 2 cm! Póki co, ma może 8mm.
Udało mi się, za drugim podejściem, wrzucić jej małą muszkę. Od razu szybko do niej podbiegła, wtrysnęła, jak się domyślam, jad i wróciła z powrotem na środek sieci. Wystarczyło jakieś 15 minut, żeby jad rozpuścił wnętrzności ofiary i Pomisia rozpoczęła wysysanie.
Zdjęcie zrobione 9.08.2012.
Moja Krzyżak ogrodowy z małą muszką. Na dziś wystarczy.
Wczoraj Pomisia dostała ledwo co muszkę, a nie jadła bardzo długo. Choć krzyżak je raz, dwa razy w tygodniu, dziś postanowiłam jej wrzucić jeszcze coś do sieci. Dostała złotooka pospolitego. Owad wygląda tak . Pomisia oczywiście na zdobycz się rzuciła, ale z posiłkiem czekała parę godzin.
dzisiejsze menu: złotook pospolity
Kolejny raport o krzyżaku ogrodowym. Dzisiaj (15.08.2012) świąteczny posiłek. Do sieci Pomisi wrzuciłam małą komarnicę.
Kosmici (piewiki) wylądowali! Kryją się w trawach i zapewne rozpoznają teren. Najprawdopodobniej nie tolerują naszej atmosfery bo mają maski na twarzach. Chodzą ubrani w długie płaszcze. Nie, nie chodzą. Oni skaczą! Kosmici płaszcze mają zielone więc dobrze kamuflują się na łąkach i tam też byli ostatni raz widziani.
Prosimy o pilne informacje jeśli ktokolwiek z Państwa zobaczy ponownie Obcych.
Kosmici zostali rozpoznani jako bezrąbek sadowiec. To pluskwiak z podrzędu piewików. Piewiki często określane są jako skoczki.
Kolejny piewik i zdjęcie w innej kolorystyce… Bardziej prawidłowej. Czyżby kosmita – bezrąbek sadowiec z pierwszego zdjęcia niedawno przeszedł wylinkę i stąd ten różowawy kolor? Czy po prostu błąd aparatu?
A to inny piewik w podobnym rozmiarze, czyli kilku, maksymalnie 10-ciu milimetrów. Podobnie jak poprzednik, skacze bardzo wysoko! Nazwa skoczek pasuje więc jak ulał!
Śmiesznie, że patrząc mu w oczy widzę psa, radośnie merdającego ogonem i wyciągającego do mnie swój mokry nos. Gorące powitanie! No i zaraz chyba zacznie wesoło szczekać!
Gdyby tylko nie ten rozmiar…
Lato powoli zbliża się ku końcowi, ale na łąkach skacze wciąż bezrąbek sadowiec (Cicadella viridis). Dorzucam zdjęcie tego pluskwiaka zrobione u schyłku pierwszej połowy września.
Kałudnica zielona to bardzo sympatyczny, niewielkich rozmiarów chrząszcz. Jest bardzo popularny i chętnie się rozmnaża, dając przy tym niezłe przedstawienia.
Można podejrzeć na przykład początkującego samca, który już bardzo by chciał, ale jeszcze nie bardzo wie jak się za to zabrać… Wychodzi więc różnie, czasem nie od tej strony co trzeba…
No to jedziemy!
No, chyba jest dobrze!
No widzisz, udało się!
A kiedy już wydaje się, że wszystko zaczyna iść w dobrym kierunku, przyplącze się jakiś spóźniony adorator i szuka dla siebie spełnienia…
a było tak miło…
Sprawa zaczyna się wyraźnie komplikować, kiedy niezaspokojony adorator próbuje siłą osiągnąć swoje i zaczyna ciągnąc za czułki! Ajj, przecież tak nie można, odrobinę kultury!